dworskimi. Dawny to był zwyczaj Billewiczów, że gdy gości nie było, to z czeladzią
spędzali wieczory śpiewając pieśni pobożne i przykładem swym prostactwo budując. Tak też
czyniła i panna Aleksandra, a to tym łacniej, że między jej dziewkami dworskimi same były
prawie szlachcianki, sieroty bardzo ubogie. Te robotę wszelką, choćby najgrubszą,
spełniały i przy paniach służebnymi były, a w zamian za to ćwiczyły się w obyczajności,
lepszego doznając od prostych dziewek traktowania. Były jednak między nimi i chłopki,
mową głównie się różniące, bo wiele z nich po polsku nie umiało.
Panna Aleksandra wraz z krewną swą panną Kulwiecówną siedziały w pośrodku, a dziewczęta
po bokach na ławach; wszystkie kądziel przędły. Na potężnym kominie ze zwieszonym okapem
paliły się kłody sosnowe i karpy, to przygasając, to znów strzelając jasnym, wielkim
płomieniem lub skrami, w miarę jak stojący wedle komina wyrostek przyrzucał drobniejszych
brzeźniaków i łuczywa. Gdy płomień strzelił jaśniej, widać było ciemne drewniane ściany
ogromnej izby z nadzwyczaj niskim, belkowanym sufitem. U belek wisiały na niciach
różnokolorowe gwiazdki uczynione z opłatków, kręcące się w cieple, a zza belek wyglądały
motki lnu, zwieszające się na obie strony, jakby tureckie zdobyczne buńczuki. Cały niemal
pułap był nimi założony. Po ścianach ciemnych błyszczały jakoby gwiazdy statki cynowe,
większe i mniejsze, stojące lub poopierane na długich półkach dębowych.
W głębi, przy drzwiach, kudłaty Źmudzin huczał gwałtownie żarnami mrucząc pod nosem pieśń
monotonną, panna Aleksandra przesuwała w milczeniu paciorki różańca, prządki przędły, nic
jedna do drugiej nie mówiąc.
Światło płomienia padało na ich młode, rumiane twarze, one zaś z rękoma wzniesionymi ku
kądzielom, lewą podszczypując len miękki, prawą kręcąc wrzeciona, przędły gorliwie jakby
na wyścigi, surowymi spojrzeniami panny Kulwiecówny podniecane. Czasem też spoglądały na
się bystrymi oczkami, a czasem na pannę Aleksandrę, jakby w oczekiwaniu, rychłoli
Źmudzinowi mleć zakaże i pieśń pobożną rozpocznie; ale z robotą nie ustawały i przędły,
przędły; wiły się nici, warczały wrzeciona, migotały druty w ręku panny Kulwiecówny, a
kudłaty Źmudzin w żarna huczał.
Chwilami jednak przerywał robotę, widocznie coś się w żarnach psuło, bo jednocześnie
rozlegał się jego gniewny głos:
- Padłas !
Panna Aleksandra podnosiła głowę, jakby rozbudzona ciszą, która następowała po okrzykach
Źmudzina; wówczas płomień oświecał jej białą twarz i poważne, błękitne oczy, patrzące
spod brwi czarnych.
Była to urodziwa panna o płowych włosach, bladawej cerze i delikatnych rysach. Miała
piękność białego kwiatu. Źałobna suknia dodawała jej powagi. Siedząc przed tym kominem
była tak w myślach pogrążona jak w śnie; zapewne nad dolą własną rozmyślała, gdyż losy
jej były w zawieszeniu.
Testament przeznaczył ją na żonę człowieka, którego nie widziała od lat dziesięciu, a że
dobiegała dopiero dwudziestu, więc pozostało jej tylko niejasne wspomnienie dziecinne