- To ona ! - rzekł ruszając wąsikiem pan Michał. - Na Boga żywego, ona sama!
- Kto taki?
- Billewiczówna...
- Ta, która ci dała rekuzę?
- Tak jest. Patrzcie waszmościowie, patrzcie! Nie zmarniećże tu człeku od żałości?
- A poczekajcie no! -rzekł Zagłoba - trzeba się przyjrzyć.
Kolaska tymczasem, zatoczywszy koło, zbliżyła się do rozmawiających. Siedział w niej
okazały szlachcic z siwiejącym wąsem, a obok niego panna Aleksandra, piękna jak zawsze,
spokojna i poważna.
Pan Michał utkwił w nią wzrok rozżalony i skłonił się nisko kapeluszem, ale ona nie
dostrzegła go w tłumie. Zagłoba zaś rzekł spoglądając na jej delikatne, szlachetne rysy:
- Pańskie to jakieś dziecko, panie Michale, i za misterna dla żołnierza. Przyznaję, że
gładka, ale ja wolę takie, co to i zrazu nie poznasz: armata czy białogłowa?
- Nie wiesz waszmość, kto to przyjechał? - spytał pan Michał stojącego obok szlachcica.
- Jakże nie wiem?! -odparł szlachcic - to pan Tomasz Billewicz, miecznik rosieński.
Wszyscy go tu znają, bo to dawny radziwiłłowski sługa i przyjaciel.
Rozdział XIII
Książę nie pokazał się tego dnia szlachcie aż do wieczora, obiadował bowiem z posłami i
kilku dygnitarzami, z którymi poprzednio naradę był składał. Przyszły jednak rozkazy do
pułkowników, żeby nadworne pułki radziwiłłowskie, a zwłaszcza regimenty piechoty pod
cudzoziemskimi oficerami, stały w pogotowiu. W powietrzu pachniało prochem. Zamek, lubo
nieobronny, otoczony był wojskiem, jak gdyby pod jego murami miano bitwę stoczyć.
Spodziewano się pochodu najpóźniej na jutrzejszy ranek i były tego widome oznaki,
niezliczona bowiem czeladź książęca zajęta była, ładowaniem na wozy broni, kosztownych
sprzętów i książęcego skarbca. Harasimowicz opowiadał szlachcie, że wozy pójdą do
Tykocina na Podlasie, bo niebezpiecznie by było, aby skarbiec zostawał w nieobronnym
kiejdańskim zamku. Przygotowywano i rekwizyta wojenne, które miały iść za wojskiem.
Rozeszły się wieści, że hetman polny Gosiewski dlatego został aresztowany, że nie chciał
połączyć swych chorągwi, stojących w Trokach, z radziwiłłowskimi, przeto na jawną zgubę
całą wyprawę wystawiał. Zresztą przygotowania do pochodu, ruch wojsk, turkot armat
wytaczanych z zamkowego arsenału i ów rozgardiasz towarzyszący zawsze pierwszym chwilom
wojennych wypraw odwrócił uwagę w inną stronę i kazał zapomnieć rycerstwu o aresztowaniu
pana Gosiewskiego i kawalera Judyckiego.
Obiadująca w olbrzymich dolnych salach oficyn szlachta o niczym nie rozprawiała, jeno o
wojnie, o pożarze Wilna, które już dziesięć dni gorzało, coraz sroższym paląc się
pożarem, o wieściach z Warszawy, o postępach Szwedów i o Szwedach samych, przeciw którym,
jako przeciw wiarołomcom, napadającym sąsiada wbrew traktatowi, mającemu jeszcze na sześć
lat siłę, burzyły się serca, umysły i wzrastała w duszach zawziętość. Wieści o szybkich
postępach, o kapitulacji Ujścia, zalaniu Wielkopolski wraz ze wszystkimi miastami, o