lektory on-line

Potop - Henryk Sienkiewicz - Strona 14

ze mną żyć! Waćpanna to mnie usidlisz swoimi oczami i w niewolnika obrócisz, mnie, którym
nikogo nad sobą znosić nie chciał. Ot, i teraz! wolałem z chorągiewką na własną rękę
chodzić niż panom hetmanom się kłaniać... Mój królu złoty! jeślić się co we mnie nie
spodoba, to i przebacz, bom się manier pod harmatami uczył, nie we fraucymerach - w
zgiełku żołnierskim, nie przy lutni. U nas tam niespokojna strona, szabli z ręki nie
popuść. Toteż, choć tam i kondemnatka jaka na kim cięży, choć go i wyrokami ścigają - nic
to! Ludzie go szanują, byle fantazję miał kawalerską. Exemplum: moi kompanionowie, którzy
gdzie indziej dawno by w wieżach siedzieli... swoją drogą godni kawalerowie! Nawet
białogłowy u nas w butach i przy szabli chodzą i partiom hetmanią, jako pani Kokosińska,
stryjna mego porucznika, czyniła; która teraz kawalerską śmiercią poległa, a synowiec pod
moją komendą za nią się mścił, choć jej za życia nie kochał. Gdzie nam dworności się
uczyć, choćby największym familiantom? Ale to rozumiemy: wojna - to stawać, sejmik - to
gardłować, a mało języka - to dalejże szablą! Ot, co jest! takiego mnie nieboszczyk
podkomorzy poznał i takiego dla waćpanny wybrał!
- Jam zawsze za wolą dziadusia szła chętnie - odparła spuszczając oczy panienka.
- A dajże jeszcze rączyny ucałować, moja słodka dziewczyno! Dalibóg, okrutnieś mi do
serca przypadła. Tak mnie sentyment rozebrał, że nie wiem, jak do owego Lubicza trafię,
któregom jeszcze nie widział.
- Dam waćpanu przewodnika.
- Ej, obejdzie się. Już ja przywykłem tłuc się po nocach. Mam pachołka z Poniewieża,
który powinien drogę znać. A tam mnie Kokosiński z kompanami czeka... wielcy to
familianci u nas Kokosińscy, którzy się Pypką pieczętują... Tego niewinnie bezecnym
ogłoszono za to, że panu Orpiszewskiemu dom spalił i dziewkę porwał, a ludzi wyciął...
Godny towarzysz!... Dajże jeszcze rączyny. Czas, widzę, jechać!
Wtem północ poczęła bić z wolna na wielkim gdańskim zegarze w jadalnej izbie stojącym.
- Dla Boga! czas! czas! - zawołał Kmicic. - Nic tu już nie wskóram! Miłujesz że mnie choć
na obwinięcie palca?
- Kiedy indziej odpowiem. Przecie będziesz mnie waćpan odwiedzał?
- Co dzień! chybaby się ziemia pode mną rozpadła. Niech mnie usieką !...
To rzekłszy Kmicic wstał i wyszli oboje do sieni. Sanki czekały już przed gankiem, więc
ubrał się w szubę i żegnać ją począł prosząc, by do komnat wróciła, bo z ganku zimno leci.
- Dobranoc, królowo miła - mówił - śpij smaczno, bo ja to chyba oka nie zmrużę o twojej
gładkości rozmyślając!
- Byleś waćpan czego szpetnego nie upatrzył. Ale lepiej dam waćpanu człowieka z
kagankiem, bo to i wilków pod Wołmontowiczami nie brak.
- A cóż to ja koza, żebym się wilków miał bać? Wilk żołnierzowi przyjaciel, bo często się
z jego ręki pożywi. Wzięło się też i bandolecik do sanek. Dobranoc, najmilsza,.dobranoc!
- Z Bogiem !
To rzekłszy Oleńka cofnęła się, a pan Kmicic ruszył ku gankowi. Ale po drodze, w szparze
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional