kąpiącej się w blaskach słońca. Zdawało się, że to nie ziemia, ale złoty obłok, na którym
marzenie wymalowało krajobraz farbami ze szmaragdów, srebra, rubinów, pereł i topazów.
Następca wyciągnął rękę.
- Patrz - zawołał do Tutmozisa - tam ma być moja ziemia, a tu moje wojsko... I otóż tam -
najwyższymi budowlami są pałace kapłanów, a tu najwyższym dowódcą wojsk jest kapłan!...
Czy można cierpieć coś podobnego?...
- Tak zawsze było - odparł Tutmozis, lękliwie oglądając się dokoła.
- To fałsz! Znam przecież dzieje tego kraju zasłonięte przed wami. Dowódcami wojsk i
panami urzędników byli tylko faraonowie, a przynajmniej energiczniejsi spośród nich. Tym
władcom nie schodziły dnie na ofiarach i modlitwach, lecz na rządzeniu państwem...
- Jeżeli jest taka wola jego świątobliwości... -wtrącił Tutmozis.
- Nie jest wolą mojego ojca, ażeby nomarchowie rządzili samowolnie w swoich stolicach, a
etiopski namiestnik prawie uważał się za równego królowi królów. I nie może być wolą mego
ojca, ażeby jego armia obchodziła dwa złote żuki, dlatego że ministrem wojny jest kapłan.
- Wielki to wojownik!... - szepnął coraz bardziej wylękniony Tutmozis.
- Jaki on tam wojownik!... Źe pobił garstkę zbójców libijskich, którzy powinni uciekać na
sam widok kaftanów egipskich żołnierzy? Ale zobacz, co robią nasi sąsiedzi. Izrael
zwłóczy ze składaniem haraczu i płaci coraz mniej. Chytry Fenicjanin co roku wycofuje po
kilka okrętów z naszej floty. Przeciw Chetom musimy na wschodzie trzymać wielką armię, a
koło Babilonu i Niniwy kipi ruch, który czuć w całej Mezopotamii.
I jakiż jest ostateczny skutek rządów kapłańskich? Ten, że kiedy jeszcze mój pradziad
miał sto tysięcy talentów rocznego dochodu i sto sześćdziesiąt tysięcy wojska, mój ojciec
ma ledwie pięćdziesiąt tysięcy talentów i sto dwadzieścia tysięcy wojska.
A co to za wojsko!... Gdyby nie korpus grecki, który trzyma ich w porządku jak brytan
owce, już dziś egipscy żołnierze słuchaliby tylko kapłanów, a faraon spadłby do poziomu
nędznego nomarchy.
- Skąd ty to wiesz?... Skąd takie myśli? - dziwił się Tutmozis.
- Alboż nie pochodzę z rodu kapłanów! Przecież uczyli mnie, gdym jeszcze nie był następcą
tronu. O, gdy zostanę faraonem po moim ojcu, który oby żył wiecznie, położę im na karkach
nogę obutą w spiżowy sandał... A najpierwej sięgnę do ich skarbnic, które zawsze były
przesycone, ale od czasów Ramzesa Wielkiego zaczęły puchnąć i dzisiaj są tak wydęte
złotem, że spoza nich nie widać skarbu faraona.
- Biada mnie i tobie! - westchnął Tutmozis. - Masz zamysły, pod którymi ugiąłby się ten
pagórek, gdyby słyszał i rozumiał. A gdzie twoje siły... pomocnicy... żołnierze?...
Przeciw tobie stanie cały naród, prowadzony przez potężną klasę... A kto za tobą?
Książę słuchał i zamyślił się. Wreszcie odparł:
- Wojsko...
- Znaczna część jego pójdzie za kapłanami.
- Korpus grecki...