- Dziaduś powiadał, że substancja nic nie stanowi, jeno krew i poczciwość, a to poczciwi
ludzie, inaczej by ich dziaduś opiekunami moimi nie czynił.
Pan Andrzej zdumiał się i otworzył szeroko oczy.
- Ich? opiekunami waćpanny dziaduś uczynił? wszystką szlachtę laudańską?...
- Tak jest. Waćpan się nie marszcz, bo nieboszczyka wola święta. Dziwno mi to, że
wysłańcy tego waćpanu nie powiedzieli?
- Byłbym ich... Ale nie może to być! Przecie tu jest kilkanaście zaścianków... wszyscyż
to oni nad waćpanną sejmują? Zali i nade mną będą sejmikować, czym po ich myśli, czy
nie?... Ej ! nie żartuj no waćpanna, bo się we mnie krew burzy!
- Panie Andrzeju, ja nie żartuję... świętą i szczerą prawdę mówię. Nie będą oni
sejmikowali nad waćpanem; ale jeśli im ojcem za przykładem dziadusia będziesz, jeśli ich
nie odepchniesz, pychy nie okażesz, to nie tylko ich, ale i mnie za serce ujmiesz. Będę
razem z nimi waćpanu dziękowała, całe życie... całe życie, panie Andrzeju...
Głos jej brzmiał jak prośba pieściwa, ale on nie rozmarszczał brwi i chmurny był. Gniewem
wprawdzie nie wybuchnął, choć chwilami przelatywały mu jakby błyskawice po twarzy, ale
odrzekł z wyniosłością i dumą:
- Tegom się nie spodziewał! Szanuję wolę nieboszczyka i tak myślę, że pan podkomorzy mógł
ten drobiazg szlachecki do czasu mego przybycia opiekunami waćpanny uczynić, ale gdym tu
już raz nogą stanął, nikt inny prócz mnie opiekunem nie będzie. Nie tylko owe szaraki,
ale i sami Radziwiłłowie birżańscy nic tu do opieki nie mają!
Panna Aleksandra spoważniała i odrzekła po krótkiej chwili milczenia:
- ?le waćpan czynisz, że się dumą unosisz. Kondycje dziada nieboszczyka albo trzeba
wszystkie przyjąć, albo wszystkie odrzucić - rady innej nie widzę. Laudańscy nie będą się
przykrzyć ani też narzucać, bo to godni ludzie i spokojni. Tego waćpan nie przypuszczaj,
żeby oni ci ciężcy byli. Gdyby tu jakieś niesnaski powstały, tedyby mogli słowo rzec, ale
tak mniemam, że wszystko pójdzie zgodnie i spokojnie, a wtedy taka to będzie opieka,
jakby jej nie było...
On pomilczał jeszcze chwilę, potem ręką kiwnął i rzekł:
- Prawdać to, że ślub wszystko zakończy. Nie ma się o co spierać, niech jeno siedzą
spokojnie i nie wtrącają się do mnie, bo dalibóg, nie dam sobie w wąsy dmuchać; zresztą,
mniejsza o nich! Przyzwól waćpanna na ślub prędki, to będzie najlepiej!
- Nie wypada teraz o tym mówić w czasie żałoby...
- Aj! a długo będę musiał czekać?
- Sam dziaduś napisał, żeby nie dłużej jak pół roku.
- Wyschnę do tego czasu jak trzaska. Ale się już nie gniewajmy. Jużeś waćpanna tak
zaczęła na mnie surowie spoglądać jak na winowajcę. Bogdajże cię, mój królu złoty! Com ja
winien, kiedy natura we mnie taka: gdy mnie gniew na kogo uchwyci, to bym go rozdarł, a
gdy przejdzie, to bym zszył!
- Strach z takim żyć - odrzekła już weselej Oleńka.