nikogo lepszego ode mnie do waszej roboty nie znajdziecie... Nie nowina mi to! Spytajcie
stryka. Na kopie alibo na topory, na długie alibo na krótkie miecze, za jedno mi! A
powiadał wam stryk o onych Fryzach?... Narznę ja wam Niemców jako baranów, a co do
dziewczyny, to wam, klękajęcy, ślubuję, jako się będę o nią bodaj z samym piekielnym
starostą potykał i jako nie odstąpię jej ni za ziemię, ni za stada, ni za sprzęt żaden, a
choćby mi i zamek o szklanych oknach bez niej dawali, to i zamek porzucę, a za nią na
kraj świata powędruję.
Jurand siedział czas jakiś z głową w dłoniach, lecz wreszcie ocknął się jakoby ze snu i
rzekł z żałością i smutkiem:
- Udałeś ty mi się, pachołku, ale ci jej nie dam, bo nie tobie ona pisana, nieboże!
Zbyszko, usłyszawszy to, aż oniemiał i począł patrzeć na Juranda okrągłymi oczyma, nie
mogąc słowa przemówić.
Lecz Danusia przyszła mu w pomoc. Bardzo jej miły był Zbyszko i miło jej było uchodzić
nie za "skrzata", ale za "źrzałą dziewkę". Podobały jej się i zrękowiny, i słodkości,
jakie jej rycerzyk codziennie znosił, więc teraz, gdy zrozumiała, że jej to wszystko chcą
odjąć, zsunęła się co prędzej z poręczy krzesła i ukrywszy głowę na kolanach ojca,
poczęła wołać:
- Tatulu! tatulu! bo będem płakać!
On zaś widocznie kochał ją nad wszystko, gdyż położył łagodnie dłoń na jej głowie. W
twarzy jego nie było ni zawziętości, ni gniewu, tylko smutek.
Zbyszko tymczasem ochłonął i rzekł:
- Jakże to? To woli boskiej chcecie się przeciwić? A na to Jurand:
- Jak będzie wola boska, to ją dostaniesz, jeno ci mojej nie mogę przychylić. Ba, rad bym
ci przychylił, ale nie lża...
To powiedziawszy, podniósł Danusię i wziąwszy ją na ręce, skierował się ku drzwiom, gdy
zaś Zbyszko chciał mu zastąpić drogę, zatrzymał się jeszcze na chwilę i rzekł:
- Nie będę na cię krzyw o rycerskie służby, ale mnie więcej nie pytaj, gdyż nie mogę ci
nic rzec. I wyszedł.
Rozdział IX
Następnego dnia nie unikał Jurand bynajmniej Zbyszka ani mu też przeszkadzał w oddawaniu
Danusi w drodze rozmaitych przysług, które jako rycerz powinien był jej oddawać. Owszem -
Zbyszko, choć wielce w sercu strapiony, zauważył przecie, iż posępny pan ze Spychowa
spogląda na niego życzliwie i jakby z żalem, że musiał mu dać tak okrutną odpowiedź.
Próbował też młody włodyka niejednokrotnie zbliżyć się do niego i zacząć z nim rozmowę.
Po wyruszeniu z Krakowa, w czasie podróży o sposobność nie było trudno, gdyż obaj
towarzyszyli księżnej konno, Jurand, lubo zwykle milczący, rozmawiał dość chętnie, ale
gdy tylko Zbyszko chciał dowiedzieć się czegoś o przeszkodach dzielących go od Danusi,
rozmowa urywała się nagle, a twarz Jurandowa czyniła się chmurna. Myślał Zbyszko, że
księżna wie więcej -upatrzywszy zatem sposobną chwilę, starał się od niej jakąkolwiek